czwartek, 26 lipca 2012

Niecałe trzy tygodnie do naszego epickiego roadtripa!!!!!!!! Na razie plan jest taki:

12 sierpnia ruszam w 21godzinna podróż autobusem przez stany do Pensylwanii, gdzie jest Tyler Hill i Filip ;) BILET JUŻ CZEKA U MNIE W PORTFELU ^^
potem z Tyler Hill do Bostonu
z Bostonu do Philadephi
z Philadelphi do Washington D.C.
z W.D.C. do Miami
z Miami na Key West
z Key Westu na Everglades
i na koniec tydzień w Nowym Yorku

Dni już odliczam, bo, tak samo jak Filip, czuję, że każdy wydaje się całkowicie podobny do siebie z perspektywy całego pobytu tu. Tylko wycieczki ratują sytuację ;) a tak to 9-19 w pracy. W przerwie po lunchu jesteśmy tak wykończone, że nic tylko łóżko i chilling przez godzinę. Ostatnio zaczęłyśmy leżeć plackiem na słońcu, ale tu nie da się dłużej niż 20min. I moja biała cera aż razi w oczy! A po pracy to main camp (gdzie ja pracuję) jest opustoszały, bo dzieciaki a to jeżdżą konno, na motorach, wspinają się po linach. I tak to włóczymy się z Rosjankami, dajemy odpocząć naszym jeszcze nie tak spasionym ciałkom w jeziorze i łapiemy ostatnie promienie słońca.
Dla zabicia nudy znalazłyśmy sobie z Aryuną nową pasję :) Bransoletki z muliny. Na razie jesteśmy na etapie super zaawansowanego początku.

Jeśli chodzi o wycieczki. Ostatnio byliśmy w wiosce Amiszów. To taka śmieszna społeczność, która nadal myśli, że panuje u nas średniowiecze oO totalny odlot. Oczywiście pewnie każdy wie co to i tylko ja taka zacofana byłam, że zrobiło to na mnie jakieś większe wrażenie. Komu nie opowiadałam o tym to każdy reagował w ten sposób: "aaaaaa no wiem kim oni są". Ale to bardzo sympatyczni ludzie, jeżdżą wozami konnymi, mają parkingi dla koni jak z westernu ^^ z takimi płotkiem z wodą dla koni, a na ulicach trzeba uważać na śmierdzące miny. I dodatkowo robią przepyszne lody śmietankowe, które świetnie pasują do polewy truskawkowej, czekoladowej, posypki owocowej i płatków w stylu Kangoo Pychota ;) Ciekawe o nich jest również to, że w wieku 16 lat każdy Amisz ma szansę przez rok poznać "prawdziwy groźny świat". I po roku decyduje (a decyzja jest nieodwołalna) czy na zawsze porzuci rodzinę i wyrzeknie się swoich korzeni, a rodzina o nim zapomni, czy jednak zostanie przy mamusi. Długo o tym rozmawialiśmy i w sumie to takie trochę naciągane. Bo jaki nastolatek w wieku 16 lat potrafi sam zadbać o siebie, zarobić pieniądze, mądrze gospodarować nimi i normalnie funkcjonować w świecie, który zawsze był przedstawiany jako "ten inny". To trochę tak jakby rodzina specjalnie chciała przestraszyć nastolatka, aby wrócił do domu. Ale to tylko nasze śmiałe wnioski na podstawie kilku zasłyszanych informacji.  Na zdjęciu jest Tuyana, ale widać też dobrze zaparkowany wóz konny i typowego Amisza. Oni tu wyglądają jak z "Dr. Quinn"



I kolejna wycieczka to po prostu shopping. Taki totalnie cały dzień w centrum handlowym. A właściwie trzech różnych. Ale sukienka na bankiet firmowy - jest. Buty do sukienki - są. Skromna biżuteria - jest. Bo nam się szykuje w przedostatni weekend tutaj bankiet dla staffu. Nagroda za dobrą pracę i mile spędzony czas. Całość odbędzie się na statku (no raczej stateczku) i trzeba się generalnie odstrzelić ;) czyli to, na co nie mamy czasu wcale w ciągu tygodnia i to za czym każda dziewczyna już skrycie tęskni. Właściwie przyzwyczaiłam się już do śmierdzenia jak frytkownica, do loków zabitych przez chustkę na głowie i dużej ilości niezidentyfikowanych kolorowych plam na moich trampkach oO mimo to moje serduszko tęskni za "dziewczęcymi sprawami" ;p

Był też rejs "Dixi". To ten stateczek, na którym będzie bankiet. W normalnych godzinach pracy kursuje on po naszym tutejszym jeziorze Tippicanoe. Trwało to półtorej godziny i zanosiło się na nudę, ale w rzeczywistości bawiliśmy się świetnie :) Właściwie jak o tym myślę, to nic specjalnego się tam nie działo. Po prostu cieszyliśmy się sobą. I to było tuż przed 4 lipca, a tu ludzie wariują na punkcie flagi amerykańskiej i wszelkich dekoracji z tym motywem, więc przy okazji oglądaliśmy jak na żywo wyglądają domy dzień przed chyba najważniejszym świętem tu.

I na koniec z moich kuchennych rewolucji. Kto z was wie, że zupa również może wykipic?! Tak. Dokładnie jak mleko! Zwłaszcza jak to jest 40 litrów zupy^^ To wszystko dlatego, że miałam zrobić ją "supergorącą".

PRZED

 PO

I największa zmiana w pracy. Od trzech tygodni jest z nami Anelia z Jamaicy. Na zdjęciu Pam, jej przecudowny tort urodzinowy i Anelia. To ta czarna ^^

środa, 4 lipca 2012

jedyne co mam wam do powiedzenia to jedno wielkie WOW.
W sobotę byliśmy nad jeziorem, nie takim znów zwykłym jeziorem. Otóż jezioro Michigan trzecie największe jezioro w USA. W każdym razie, widok jeziora był niesamowity. Dla Amerykanów, żyjących daleko daleko gdzieś w środku Stanów ono jest namiastką oceanu. A mnie najbardziej uderzył horyzont i nic tylko wielka wielka woda. Patrzcie:







I nasze kolorowe desery. Na żywo to wygląda niesamowicie i jeszcze bardziej cieszy nasze brzuszki ;)
A ta druga specjalnie na 4 lipca.




 I na koniec kolejny tydzień tutaj made by Petr.
http://www.youtube.com/watch?v=-y8cuWpG1IM&feature=relmfu

poniedziałek, 25 czerwca 2012

a tak tylko. przedwczoraj byliśmy na mecz baseballa. ta gra jest POTWORNIE NUDNA. po pierwsze nie rozumiem zasad, a tłumaczenie ich po angielsku wcale mi nie pomogło ;) nawet po Polsku ciężko. to jest trudna gra i ma tysiąc różnych zasad w zależności od sytuacji na boisku, więc nie polecam nawet próbować. I to wygląda jakby rozgrzewali się przez cały czas, bo oni stoją, rzucają do siebie piłkę a potem nagle jest rozgrywka nr X, która trwa minute i znów od nowa - rozgrzewka przez 5 min i minuta akcji.Trochę wyolbrzymiam, ale w skrócie to tak właśnie wygląda baseball. I Renee nie może wciąż uwierzyć, że nie mamy w Polsce baseballu na wfie xD Po 3 godzinach gry (serio to trwało 3godziny!) były fajerwerki...3D ^^ właściwie to były normalne fajerwerki, ale dostaliśmy specjalne okulary w których one wydawały się bardziej 3D niż 2D. Mimo wszystko super było poczuć ten klimat, pobyć z prawdziwymi Amerykanami. No właśnie... klimat. Jak się jest na polskim meczu to ledwo można porozmawiać z osobą obok, bo kibice angażują się w doping, krzyczą, przeklinają ostro, cześć z nich jest nawalona pod koniec ;) są rozruby itp. A tutaj... ludzie klaskali jak ich drużyna zdobyła punkt (swoją drogą tylko dzięki temu wiedziałam co się dzieje na boisku),  nikt się nie przepychał, każdy miał swoje miejsce i grzecznie na nim siedział, piwo było, ale spożywane z pełną kulturą. Podsumowując TĘSKNIĘ za okropnymi Polakami, bo w naszej brutalności jest energia i życie :)

I było to co zawsze pokazują w TV w amerykańskich filmach czyli KISS CAM ^^ to jest mega ;p pokazują ludzi losowo na wielkim telebimie w serduszku i wtedy ta para musi się pocałować. Problem w tym, że to nie zawsze jest para jako związek ludzi xD ale zawsze kobieta i mężczyzna ;) i podczas meczu w przerwach zawsze był jakiś performance, żeby rozbawić publiczność. Np pokaz magicznych sztuczek (w mojej głowie podczas tego było tylko jedno słowo: "HOW!?"), taniec cheerleaders i na koniec gracze rzucali w tłum piłki i koszulki drużyn :) to było bardzo sympatyczne. Oczywiście dookoła boiska pełno było stoisk z jedzeniem, piciem. Dokładnie wszystkim na co tylko ma się ochotę i co mnie bardzo zdziwiło ceny nie były wcale wygórowane. Takie normalne jak wszędzie. Ogromny lód, który przerósł mój żołądek za jedyne 3$ ;) a to i tak była najtańsza wersja...

1. mój bilet
2. boisko
3. gracze
4. stadion
5. fajerwerki






A przed meczem byliśmy na obiedzie w pasażu handlowym. Nie jest zadaszony i bardziej wygląda jak deptak ze sklepami. W sumie ich słowo "mall" oznacza i deptak i centrum handlowe. Ach ten angielski i miliardy znaczeń do jednego słowa -.- W każdym razie po pierwsze był tam koncert chóru gospel i dodatkowo cały czas jestem pełna podziwu dla tego miejsca, zadbanych roślin tam, czystości na ulicach, zero graffiti, popsutych koszy na śmieci, papierków i petów wszędzie. Zdjęcia:





A z takich codziennych rzeczy to np zawsze jak wieczorem po ciemku idę do łazienki boję się strasznie, że spotkam skunksa albo szopa pracza. Mamy udokumentowane na zdjęciu i filmie, że one tu są ;)

i zaczynam mieć trochę amerykański akcent. Np wczoraj Amerykanin zwrócił mi uwagę, że po raz pierwszy bez zastanawiania się moje zdanie brzmiało prawie poprawnie ;) 


poniedziałek, 18 czerwca 2012

Doceniam tutaj Polskę bardziej ;) na prawdę. Może to kogoś urazi, ale wiedzcie, że nie jesteśmy tak zacofani jak Europa wschodnia! Rosja, Ukraina nie wiedzą co to Oreo, wielka dolewka, nawet głupie małe Marwitki i Marshmallow! i jeszcze wiele innych rzeczy. Camp America potraktował nas trochę lepiej (dostaliśmy koszulki, przygotowali nas lepiej do bycia tutaj, mam kartę SIM Amerykańską). Często zdarza się, że rozmawiamy o czymś i oni nie wiedząc o co chodzi.

Z tej całej tęsknoty postanowiłam odwiedzić Warszawę.
TAK! W piątek byłam w WARSZAWIE! byliśmy na... koncercie rockowym, a miasto nazywa się WARSAW! Niesamowite. A koncert rockowy brzmi może i fajnie, tylko że nigdy w życiu nie widziałam tylu starych ludzi w jednym miejscu ;p serio. Zespół z lat '60, znałam nawet jedną piosenkę mimo że tutaj nie jest raczej popularny. Nazywa się Grand Funk Railroad. 






oto link do ich piosenki, którą kojarzę. Może coś wam to powie więcej. to chyba zespół jednego przeboju albo jestem wielką ignorantką ;p http://www.youtube.com/watch?v=jxyU4W8iyeI


a więc cały koncert odbywał się w parku w Warszawie. Ludzie zamiast szaleć, pić i cieszyć się życiem, robić burdy jak to u nas zawsze bywa i wszyscy to kochają, tutaj siedzieli grzecznie na krzesełkach. Zero alkoholu, co niektórzy mieli cygaro oO stwierdziliśmy zgodnie, że muzyka jest ok ale klimat kompletnie nie ten i cały koncert siedzieliśmy przy mcdonaldzie xD prawdziwy amerykański mak! w sumie poza tysiącem shakeów do wyboru i tym, że McDouble kosztował 1,29$ to wszystko tak samo. Niby w przeliczeniu wyszło to samo, ale dla nich tutaj to śmieszne pieniądze. Tylko design trochę inny (poniżej Kostya z McFlurry). I jest jeszcze jedna różnica! nie ma tutaj koszy na śmieci i tacek. Wszystko dostaje się w papierowej torbie "na wynos" nawet jak chce się zostać na miejscu. i nie wiadomo do końca co zrobić ze śmieciami. I w środku jest Pan, który kieruje ruchem, na podłodze są namalowane znaczki dla czekających na jedzenie i dla ludzi w kolejce. Miałam też okazję zobaczyć amerykańską młodzież. James ocenił ich wiek na jakieś 14, ale szczerze mówiąc one wyglądały starzej od nas oO ja bym ich opisała jednym słowem - typowe polskie galerianki. Co to za moda nosić telefon w staniku?! 




W sobotę wyjechały dzieciaki! na reszcie, już wszyscy mieli ich dość i medical staffu też. Jak można włazić co chwilę do kuchni, brać nie swoje rzeczy bez pytania i jeszcze zostawić po sobie niewyobrażalny syf... ale dość panoszenia się na reszcie ;) sobota to również mój dzień wolny. tym razem jakoś nie pociągał nas wypad na miejscowy festyn i Luna Park za 20$, więc postanowiłyśmy choć trochę wykorzystać pogodę. Pół dnia na pomoście wystawiając swoje jeszcze szczupłe ciałka na słońce i gra w karty :) to jest życie... i słońce tutaj jest na 200% inne niż w Europie! kilka godzin bez filtra a ja nawet lekko czerwona nie byłam a nawet trochę opalenizny złapałam :) w Polsce niewyobrażalne. wieczorem postanowiłyśmy przejść się na pieszo do miasta... ekhm do malego miasteczka, w którym nic nie ma, ale po drodze zatrzymał nas sam dyrektor Richard i zaprosił na obiad tym razem do Chińskiej restauracji ^^ trochę dziwnie tam było, ponieważ obsługiwała nas mała dziewczynka, może 8letnia, z mamą. I chińskie ciastko z wróżbą :) Miało być jeszcze kino, ale nie zdążyliśmy, więc Richard wypożyczył film i u niego w domu oglądaliśmy pewnie większości znany film Woody'ego Allena "Midnight in Paris". A wypożyczalnia to zwykła budka, taki większy bankomat. Wybiera się film na ekranie, płaci i wyskakuje płyta ;p prawdziwa magia

Na zdjęciu my przy wyjściu z restauracji. Widok na szerokie drogi w USA. W ogóle nie rozumiem Amerykanów. Oni mają tutaj jeden pas jak u nas cała szerokość drogi a jadą góra 100km/h oO niedopuszczalne w Polsce. I jest ogromna ilość przejechanych zwierząt na ulicach. Dowiedziałam się też, że istnieje taki zawód jak "sprzątacz ulicy". który właśnie zajmuje się zbieraniem takich rozplaskanych zwierząt.




I z problemów językowych. Nauczyłam się dziś jak wymawiać poprawnie trzy wyrazy (full, fool, fall). I dowiedziałam się, że w moich ustach "pełny" brzmi jak "idiota" xD I jaka jest różnica między (aunt i ant). To pierwsze u Brytyjczyków to "ąt" xD Amerykanie w ogóle mają takie małe różnice w wymowie. Często pada pytanie "what's the different?". otóż dla nich wielką różnicą jest mówienie o albo oa. Niektórzy z zagranicy nawet wymówić nie mogą tych ich różnic ;p np ja xD serio. To jest niesamowite jakie problemy mają ludzie przy wymowie obcych wyrazów. Co się dzieje wtedy z naszą buzią, ustami, językiem. Dzisiaj też mały chłopiec przyszedł po dokładkę i grzecznie zapytałam ile by chciał dostać. Spojrzał na mnie jak na idiotkę i krzyknął "WHAT!!!". Aż boję się myśleć co zrozumiał :/ 

I dialog Valerii (Ukraina) z Alishią (USA):
-Is it difficult to understand us?
-What?
-Ok. Question is over ^^


Apropo dzieci, to mamy teraz tydzień Pirata. Counsellorzy zrobili świetną scenkę o porwaniu kapitana, a małe dzieci tak się zaangażowały w odnalezienie go. Wmówili im, że żeby kapitan odzyskał wolność muszą być grzeczne, ubierać się na odpowiednie kolory itp a one biedne małe i naiwne pytały pełne zaangażowania czy mamy plan, mapy, kompas :) to słodkie było. I robiliśmy Marshmallowy w ognisku :) mniami. I dostaliśmy firmowe koszulki :)




a to są piękne i smaczne babeczki, które dziś były na deser. Ale zjadłam tylko dwie! przysięgam!



i na koniec kolejny film z życia obozu made by Petr:
http://youtu.be/nANuHDUe-js

wtorek, 12 czerwca 2012

już już. oto kolejna notka ;)

właściwie to muszę się pochwalić - ciapa jestem xD powiecie, że to takie w moim stylu, ale próbowałam przyspieszyć komputer i usuwałam część zbędnych rzeczy. Przy jednym pliku pokazał się komunikat, że jeśli to usunę niektóre programy mogą przestać działać. To było plik od internetu z ery blueconnect, więc stwierdziłam, że to nic takiego i  oczywiście teraz nie działa mi wifi oO cholera. kolega z Czech trochę ogarnia Polski i pomógł mi na tyle, że z kablem mam neta. Więc bądźcie cierpliwi, bo po pracy mam raczej ochotę położyć się na kanapie niż siedzieć na twardym stołku!

Po pierwsze nasza sobotnia wycieczka :) to było super. Był tam pokój pełen przepięknych motyli i kwiatów. I choć w każdym pomieszczeniu (ogród był w wielkiej szklarni) było chyba 30 stopni i nie dało się wytrzymać, a u motyli to nawet z 40!, to  warto było to obejrzeć. W pustynnej szklarni był chyba z 5 metrowy kaktus i jeszcze większe drzewo. W ogrodzie było także miejsce przygotowane dla wesel...właśnie szykowali jedno, ale tam było tak gorąco, że współczuję gościom ;p W ogrodzie było też wiele interaktywnych zabawek dla dzieci - np. to drzewo ;)

WIEM, ŻE ZDJĘCIA SĄ MAŁE ;) WYSTARCZY KLIKNĄĆ NA JEDNO I WŁĄCZY SIĘ POKAZ SLAJDÓW!!!

1. ja i motylek
2. wodospad
3. gadające drzewo
4. moja grupa w dżungli
5. international staff (Kostya, ja, Aruna, Tuyana, Valeria, Nastya, Pam, James, Britney, Petr) przy wyjściu z Ogrodu i z widokiem na kościół








Zaraz na przeciwko ogrodu botanicznego był kościół. KATOLICKI. Na prawdę przepiękny i dodatkowo organista grał na organach. Może miał jakąś próbę, a może oni tak mają, że jak ktoś przychodzi to tworzą nastrój ;) bo pojawił się, akurat jak przyszliśmy. Tylko mnie jakoś religijnie poruszyło to miejsce, bo przypomniało dom. Ale reszta mimo, że to nie ich religia stwierdziła, że to przepiękna świątynia :)

1. droga krzyżowa w amerykańskim wydaniu
2. trochę architektury dla ciekawskich ;)
3. widok z drzwi (to z wodą to chyba chrzcielnica, chyba bo stała z tyłu na środku xD)
4. w każdej ławce dla ludzi były śpiewniki, to jest super (dla MM - znalazłam tam Pieśń Zachariasza po angielsku ^^)
5. kościół prawie w całości









Trzecia część wycieczki to obiad. Tym razem indyjski. Kocham amerykańskie restauracje!!! woda totalnie za free ^^ Jak tylko usiedliśmy kelner podał każdemu szklankę z wodą i jak chociaż trochę wypiliśmy już przybiegał i dolewał do pełna. W meksykańskiej restauracji, gdzie byliśmy z Richardem też była wielka dolewka. Indyjskie jedzenie jest superostre. Ostre, ale bardzo dobre :) I porcje były ogromne, więc żeby zaoszczędzić braliśmy jedną porcję na pół.

1. wejście


I zakończenie dnia. Superawesome ^^ zakupy w czymś w rodzaju pasażu na świeżym powietrzu. Chociaż właściwie spędziłam jakieś półtorej godziny w Walmarcie. Takie gigantyczne i tanie Tesco. Tylko 5 razy większe i na prawdę tanie. Kupiłam pierdoły. Jak już na prawdę tak bardzo chcecie wiedzieć to np. jedną koszulkę z czerwonym M&M :) wszystko poniżej 5 dolców. Yeah! Była też obowiązkowa white chocolate mocha w prawdziwym amerykańskim Starbucks Coffe ^^ ale kupowanie tutaj jedzenia to strata pieniędzy moim zdaniem. Jest tanio, bo np McDoubble kosztuje w maku 1$, ale mamy dosyć niezdrowego jedzenia u nas w kuchni -.- byłam też w Second handzie. Pachnie tak samo jak w naszych lumpeksach, w sumie wszystko było takie samo. Stan ubrań również i brak firmowych ciuchów ;) Odwiedziliśmy jeszcze sklep elektroniczny, bo koleżanka kupuje aparat. Nie wszystko, ale wiele rzeczy jest tutaj dużo tańszych niż w Polsce. Oczywiście fantastyczne Apple też. Wszyscy tutaj to mają, więc musi być tańsze.

1. ja i moja amerykańska kawa; bądźcie wyrozumiali dla mojej miny, bo tutaj jest mega gorąco i słońce strasznie przeszkadza. a czekam na swoje okulary, z Camp Crosley :)
2/3. na koniec na dobranoc - tak zachodzi słońce w Ameryce ;) tylko w Camp Crosley






i specjalnie dla mojego bloga! skrót naszej wycieczki :) made by Petr Bouchal from Czech Republic

http://www.youtube.com/watch?v=bIvQIjcH1tE&feature=youtu.be


PS. wczoraj przyjechały dzieci. To będzie bardzo ciężki tydzień, bo mamy dwa razy każdy z posiłków. Przygotowanie tego nie jest takie straszne, bo wyłożyć na tacę cztery razy więcej rzeczy albo pomieszać z wodą cztery razy więcej proszku to nic takiego. Schody zaczynają się, kiedy to wszystko trafia do nas z powrotem, zaczyna się mycie naczyń, pakowanie niezjedzonych rzeczy, przygotowanie napojów. Masakra. Kończymy godzinę później niż zawsze i jesteśmy bardziej wykończone. Ciężej jest dlatego, że to jest turnus dla cukrzyków. Niesamowite, że na każdą parę dzieci przypada jedna osoba z Medical Staff. Troszczy się o ich dietę, spalane kalorie itp. Zawsze 15 min przed posiłkiem nakłada im wg listy na talerz odpowiednią ilość wszystkiego. I ściśle współpracują z kuchnią, bo musimy mieć jedzenie bezglutenowe, bez nabiału i zwykłe. I tak trzy rodzaje z każdego dania... I dziś doszłam do wniosku, że tyle rodzajów ciastek ile oni mają to chyba nikt nie ma ;p I a propos ekskluzywnych rzeczy, które są tutaj są komercyjne to OREO. Wczoraj na lunch każdy dostał własną paczkę oO


To wam chyba wystarczy :) Pewnie niewiele będzie osób, które przeczytają dokładnie każde słowo xD W każdym razie na koniec cytat z filmu,który właśnie obejrzałam ("The Princes of Egypt". po polsku chyba po prostu "Mojżesz"?). To cytat z ich Biblii

God: "I am who I am"
Mojses: "I don't understand"

może was nie, ale mnie to prawie doprowadziło do płaczu ze śmiechu ;) po Polsku to nie brzmi tak zabawnie xD

piątek, 8 czerwca 2012

dzisiejszy dzień był bardzo leniwy. Prace skończyliśmy o 14.30 i właściwie nie ma nic do roboty. wszyscy wyjechali gdzieś i wrócą jutro bo to ostatnie chwile przed przyjazdem dzieci tutaj. Dziś dyrektor - Richard, zabrał nas na obiad, opowiedział co możemy robić i chciał nas poznać. W meksykańskiej restauracji :) to było bardzo miłe. Powiedział też, że jeśli chcemy to może nam pomóc załatwić jakieś tanie bilety lotnicze, hostele itp bo jest starszy i uwielbia podróżować więc wie co i jak. także o moje podróżowanie już się nie martwię. Myślę, że Filipowi też pomoże jeśli powiem, że chciałabym bilet dla dwóch osób :) i nawet mam koleżankę do zwiedzania przez 4 dni (Valeria z Ukrainy). Jest plus bo chce zmierzać w stronę Nowego Yorku, bo ma tylko 7 dni. Dla mnie to dobrze bo to w stronę Filipa ;) I w ogóle jestem tak pozytywnie naładowana dziś po tym spotkaniu bo oni na prawdę się o nas troszczą i zależy im żebyśmy spotkali tutaj przyjaciół i zwiedzili Amerykę. I sam powiedział, że Amerykanie to leniwe dupy i tylko w domu są siedzieć i że osobiście tego nie rozumie i ten Camp jest dla niego świetną okazją do pomagania innym poznawać USA. I dlatego pracują z Camp America bo to uwielbiają. I nawet powiedzieli, że jak będzie olimpijski tydzień to chcą drużyne z Rosji (3 osoby), z Ukrainy (2 osoby) i z Polski. a że tylko ja jestem z Polski to chce do niej dołączyć i dowiedzieć się czego o moim kraju. I powiedział, że to super jest bo dzieciaki wtedy poznają świat dzięki nam :) i jak wygram to wciągną Polską flagę (obok amerykańskiej ale zawsze xD). I możemy z nimi grać w różne gry wieczorami. Jutro Renee zabiera nas do ogrodu botanicznego. I co tydzień chce zabrać nas do innej restauracji, z jedzeniem z innego kraju, żeby to było wyjątkowe dla nas. I niedługo idziemy na mecz baseball'a! awesome ;p Apropo tego słowa to Renee córka wychodzi za mąż za dwa miesiące a jej mąż jest z zagranicy i jego imie to Osome. Zgadnijcie jak się to wymawia xD i ona ma beke z tego^^
i nie czaje tego ale Amerykanów strasznie dziwi pranie ręcznie rzeczy...

i jeszcze Richard powiedział, że jego znajomy (chyba też z campu, ale tego nie zrozumiałam w całości) ma biuro architektoniczne i mam mu koniecznie powiedzieć pod koniec obozu, że ma mnie tam zabrać. bo to miejsce jest super i chciałby pokazać mi jak pracują architekci tutaj. i dodatkowo córka Pam (pracuje z nami w kuchni jako zastępca Renee) jest czymś w rodzaju technika dentystycznego ^^

narazie dużo rozmawiamy o różnicach między naszymi krajami. przed chwilą James nagrał mnie jak mówię tongue twister "chrząszcz brzmi w trzcinie...itd". strasznie dziwi ich brzmienie naszych polskich liter ;)Tuyana z Rosji chciała, żebym napisała jej to fonetycznie i chce się tego nauczyć do końca obozu. lol.

i zdjęcia: (może uda mi się je zmniejszyć)
1. burgerevening
2. super kawiarnia
3. m&m shake
4. chłopcy ;) kilka z nich jest z Wielkiej Brytanii. To jets masakra jak bardzo ich akcent różni się od Amerykańskiego. w szkole zdecydowanie mamy język amerykański nie angielski ;) anglicy mówią jakby mieli za dużo śliny w ustach, cały ocean! i jakiś problem z językiem ;p
5. laser tag
6. widok na jezioro
7. wejście na Camp







i link do filmu. zrobił go Petra z Czech podczas tych trzech dni tutaj :) głównie dla counsellorów. ale gdzieś tam się pojawiam trzy razy chyba ;) jest na prawdę dobry.
w pewnym momencie jest nasz wczorajszy obiad - hamburgery zrobione z gofrów i kurczaka z sałatą. kto łączy słodkie gofry z kurczakiem oO


www.youtube.com/watch?v=2qUNtm7hQAI&list=UUs9-ceZxLxlKzRGn-DGO_9A&index=1&feature=plcp